23 stycznia 2015

Trudne początki


Byłam przygotowana na tego psa, czytałam, oglądałam, jeździłam na seminaria... Wiedziałam, że nie będzie lekko. Mały szczeniak przy starym psie (15,5 roku!), w bloku na 3-cim (i ostatnim) piętrze, bez windy, mieszkanie jeszcze pachnące nowością... Ale wiedzieć, a doświadczyć to dwie różne sprawy. Mimo pełnej (tak mi się wydawało) świadomości - miałam chwile załamania ;) Najgorsze były pierwsze dni... a właściwie tygodnie.

Był marzec, dni jeszcze dość krótkie, no i zimno. Pobudki na nocne siku nie należą do najprzyjemniejszych, zwłaszcza gdy trzeba się ubrać, zejść trzy piętra, wyjść na zimno, wejść trzy piętra... Maluch rozbudzony, w pełni sił, chętny do zabawy, a nie do ponownego snu ;)

Gdy Avis trafił do nas wzięłam dwa tygodnie wolnego (przy mojej śmieciowej umowie bezpłatnego rzecz jasna...), żeby malucha wdrożyć w życie i pomału uczyć czystości. Nie było jakiegoś specjalnego zapoznawania się psów ze sobą, w sumie wrzutka na głęboką wodę. Szafir był pod opieką rodziców, gdy jechaliśmy po malucha. Wracając musieliśmy Szafira odebrać, prosto z trasy pojechaliśmy po niego. Po prostu postawiliśmy szczeniaczka na podłogę :P Mogłam sobie na to pozwolić, bo wiedziałam, że Szafir nic mu nie zrobi, raczej bałam się o staruszka, aniżeli o Avisa... Maluch chciał się bawić, ani trochę nie był ostrożny, ani delikatny, Szafciu się opędzał, a my tylko pilnowaliśmy, żeby pirania za bardzo go nie męczyła.

Już u hodowcy poznał klatkę (nie był tam zamykany, ale mógł wchodzić, spać z rodzeństwem itp.), także z tym nie było problemu. Nie wiedziałam, jak szczeniak będzie się zachowywał będąc w niej zamknięty jakiś czas, ale na szczęście wszystko poszło gładko. Początkowo zamykałam go na parę minut gdy szłam z Szafirem na spacer, pierwszy taki raz nagrałam na telefonie - zero marudzenia, położył się i czekał ;) Zamykany był też na noc, żeby nie sikał gdzie popadnie i nie rozrabiał. Budził się w środku nocy, piszczał, wstawałam i wychodziłam na siku, a potem z powrotem. I tu przeważnie zaczynał się problem, bo mały nie chciał spać, jednak ignorowany uspokajał się po jakimś czasie i zasypiał. Pobudki z reguły były koło 1-2:00 w nocy, a potem koło 5-6:00 rano, więc nie muszę mówić, że nie bardzo się wysypiałam :P

Nauka czystości... ambitnie zakupiłam sobie podkłady, Aviś niby znał podkłady, bo psiaki miały je u hodowcy i nawet zdarzało im się korzystać, mimo to była to nasza kompletna porażka. Avis sikał wszędzie, tylko nie na podkłady, nie pomagało lekkie przybrudzenie podkładu siuśkami... nawet położone w miejscu gdzie lubił sikać (przy drzwiach balkonowych) nie zdawały za bardzo egzaminu. Może kilka razy udało mi się go naprowadzić na sikanie na podkład, ale mimo nagradzania nie pomagało... Potrafił się zsikać obok... byle nie na podkład - dałam za wygraną. Starałam się wynosić małego jak najczęściej się dało na zewnątrz. Jakby Avisowych siuśków było mało, Szafir też czasami dokładał swoje dwa grosze. Zdarzało się, że ścierałam jedną kałużę i miałam następną. Nie muszę chyba mówić jakie to wkurzające i dołujące? Ręce opadają.


Krokodyl tudzież pirania to ksywki stosowane wobec młodego do dziś. Mega gryzoń to był, na początku myślałam sobie - "no gryzie, jak to szczeniaczek, normalka" - jednakże on wychodził ponad przeciętną, zdecydowanie. Dłuuugo walczyłam z jego gryzieniem, dostawał wieczorami takich napadów, gryzł i gryzł, i nie dało się uspokoić jakimś przytrzymaniem, wkładaniem palców, piąstek... powodowanie przygryzania sobie warg itp... nic z tych rzeczy - wściekał się jeszcze bardziej! To nie było jakieś gryzienie agresywne, tylko taki jego rodzaj zabawy... ale mało przyjemny dla nas. Byłam pogryziona i podrapana tak jakbym w domu miała kota, a nie psa. Pisałam, radziłam się różnych osób, pytałam, różnych metod próbowałam, wydawało mi się, że to się nigdy nie skończy. Nie mogłam się położyć obok na podłodze, ba! nie mogliśmy spokojnie leżeć na kanapie czy łóżku, bo wskakiwał na nas łapami, drapiąc przy tym twarz i oczywiście chciał gryźć... To był koszmar - serio. To najbardziej zszargało moje nerwy. Ale jakoś się udało, długo to trwało, sama nie wiem ile, ale pomału, pomału się to wyciszało, pomogło ignorowanie (czyli jak zabawa stawała się zbyt napastliwa, to był koniec), a z czasem także UPSowanie (na hasło "UPS!" pies był zaprowadzany za karę do klatki na kilka minut). Wydaje mi się, że to właśnie UPSy zrobiły przełom i zadziałały najlepiej, a nie było ich wiele.

Avisek jako szczeniak oczywiście też bardzo chciał się bawić z Szafirkiem, Szafir natomiast omijał go szerokim łukiem i na każdą próbę zbliżenia się salwował się ucieczką. Wystarczyło aby Avis tylko chciał przejść obok, a staruszek już zrywał się na równe nogi z przerażeniem w oczach... Było mi go bardzo szkoda. Młody w ogóle nie miał szacunku do starego, a stary nie miał siły (ani takiego charakteru), żeby pokazać mu dosadnie, gdzie jego miejsce. Także cały czas musiałam pomagać staruszkowi i odganiać Avisa, pokazywać mu, że nie wolno Szafcia gryźć i zaczepiać. Najgorzej było na spacerach - początkowo nie dało się robić wspólnych, bo młody strasznie się na starszego nakręcał, chciał skakać po nim, gryźć itd. Ale stopniowo wdrażałam ich we wspólne spacerowanie i tutaj nie było pozytywnego wychowania... Kilka razy ze stanowczym "NIE!" ściągnęłam młodego za szmaty do parteru podczas tych "ataków" i podziałało. Potem już tylko "NIE" wystarczało, a z czasem przestał go zaczepiać.


Może z opisu to nie wygląda tak strasznie, ale na tamten czas, to wszystko złożone do kupy w jednym czasie - obawa przed zniszczeniem mebli (więc stały monitoring szczeniaka), pilnowanie by nie męczył Szafira, walka z gryzieniem i drapaniem nas (takim napastliwym), niewyspanie, sikanie jeden przez drugiego (zazwyczaj na panele!) itd. dało mi się we znaki. Byłam zmęczona i załamana tym, że nie potrafię sobie poradzić z pewnymi sprawami mimo, że wydawało mi się, że tyle wiem, że byłam przygotowana i (niby) świadoma na co się decyduję ;)

Przetrwałam to wszystko i kocham tego mojego krokodyla nad życie! Nadal lubi gryźć, a ja (niestety) lubię się z nim drażnić, jednakże wszystko jest już pod kontrolą, on stara się uważać na nacisk swoich szczęk, a ja w każdej chwili jestem w stanie przerwać zabawę jednym słowem "DOŚĆ". Większość też tego swojego uporczywego gryzienia zamienił na... uporczywe lizanie :P Ja myślę, że on jednak nie jest do końca normalny i ma nerwicę natręctw ;)

Puenta na koniec: "jeśli planujecie szczeniaka - przemyślcie to jeszcze kilka razy!" :D


19 stycznia 2015

Dlaczego holender?


Spotkałam się już z pytaniami tego typu, dlatego uznałam, że może i Was to interesuje.

Jak już zapewne wiecie Avis jest moim drugim psem, długo wyczekiwanym i wybranym w pełni świadomie i celowo. Na Szafirka też sporo czekałam, prosiłam i błagałam, ale wówczas chciałam po prostu mieć psa - obojętnie jakiego. W przypadku Avisa były już konkretne plany, były poszukiwania odpowiedniej rasy, która tym planom podoła - nie chciałam przypadku. Jasne, każdy pies, nawet w obrębie tej samej rasy, jest inny, ale prawdopodobieństwo trafienia w swoje oczekiwania jest większe aniżeli przy wyborze przypadkowego kundelka z ulicy.

Prawdę mówiąc moje oczekiwania nie były jakieś wielce wygórowane, ale zwyczajnie marzył mi się dla odmiany pies rasowy, pies nastawiony na pracę z człowiekiem, pies będący bliżej i bardziej. Żeby było jasne, Szafira kocham nad życie i jestem z nim mocno związana, ale jakby... nie do końca czułam JEGO przywiązanie do mnie ;) Teraz widzę, że on jest bardzo za mną, tylko nadal nie mam pewności czy faktycznie za MNĄ, czy raczej za smakołykami, które noszę.

Avis jest inny, jak przysłowiowy pies - bezinteresowny, przywiązany, chce być blisko człowieka nie tylko wtedy i nie tylko dlatego, że ma coś smacznego ;) Przymilny, uwielbia pieszczoty i głupoty. Wymaga też większej uwagi oraz zawsze musi być w centrum zamieszania. Kocha wszystkich i wszystko - to przyjaciel całego świata.

Avinia wybierałam do sportu. Oczywiście przede wszystkim jest to pies rodzinny i do kochania, ale miał mieć też smykałkę do szkolenia, trochę popędów i szybkość. Dlatego też mimo, że przez wiele lat marzyłam o bulterierze, to finalnie padło na owczarka. Po głębszej analizie i rozpoznaniu tematu związanego z psimi sportami (głównie obedience) uznałam, że terrier typu bull to byłby strzał w kolano, a oczekiwania względem psa, nieadekwatne do jego predyspozycji, budziłyby więcej frustracji niż radości...Okazało się, że mój hienolek jest tak samo przymilny i momentami świrnięty, debilowaty, twardzielowaty, jak TTB mają w zwyczaju, ale do tego dużo bardziej posłuszny i grzeczny ;)

Zdecydowałam się na holendra, bo z opisów i opowiadań była to rasa podobna do owczarka belgijskiego malinois (a podobała mi się praca tych psów w sportach i ich sylwetka), ale jednak "prostsza w obsłudze". Miał to być pies z popędami, ale nie przesadnymi (gdyż nie czułam się przygotowana na totalnego świra), miał mieć tzw. wyłącznik, stabilny charakter (nie lękliwy, ani agresywny), nadawać się do życia w rodzinie jak normalny pies. Nie bez znaczenia było też to, że po
prostu wygląd OH (pręgowana maść) bardzo mi się spodobał.

Nie jest to rasa łatwa i Avis jako szczenię dał mi się we znaki solidnie, zrozumiałam, że to co wiem jest NICZYM i choć tyle czytałam, jeździłam na seminaria i nie był to mój pierwszy pies - czułam się jak żółtodziub, czasem kompletnie bezradna i zagubiona. A byłam przekonana, że wiem na co się decyduję ;) Jednak im dłużej mam Avisa, tym bardziej się przekonuję, że to był dobry wybór, i że to moja rasa. Jestem zakochana po uszy w tym psie, choć oczywiście może to tylko dlatego, że jest mój ;) Tak czy inaczej, gdybym miała wybierać jeszcze raz - dokonałabym tego samego wyboru.

18 stycznia 2015

Jak to się wszystko zaczęło?


Żeby odpowiedzieć na to pytanie musimy się cofnąć kilka lat wstecz i poznać trochę mnie i mojej historii ;)

Psami interesuję się odkąd pamiętam czyli od zawsze. Skąd się to wzięło - nie mam pojęcia, bo w domu psa nie było, był tylko u babci. O psa prosiłam kilka lat, aż się w końcu udało i trafił do nas Szafir. Jeszcze zanim miałam psa zaczęłam czytać książki o szkoleniu i o rasach - to mnie bardzo interesowało. Lubiłam uczyć Szafira różnych sztuczek i uwielbiałam poznawać nowe rasy, czytać o nich w gazetach i książkach, a jak nastała era internetu to przekopywałam najróżniejsze stronki www. Chłonęłam różne dziwne i długie nazwy ras jak gąbka (mimo, że nie umiałam ich prawidłowo przeczytać). Z czasem zaczęłam także odwiedzać wystawę w swoim własnym mieście tylko po to, aby oglądać psy i robić pamiątkowe zdjęcia ;)

Odkąd pamiętam interesowałam się najbardziej rasami mało znanymi, albo o nietuzinkowej urodzie. Uwielbiałam psy duże, masywne i "groźne". Jak tylko pierwszy raz zobaczyłam bulteriera, zawładnął mym sercem ;) I wiele, wiele lat marzyłam właśnie o bullu, namiętnie czytałam fora, miałam dwie książki o tej rasie, przeglądałam strony www, oglądałam ringi TTB na wystawach... już nawet szukałam odpowiedniej hodowli. W międzyczasie rozkochałam się w jeszcze jednej rasie - bardzo rzadkiej, pochodzącej z Azorów i poza nimi dość mało znanej - Cao de Fila de Sao Miguel. Jednakże sprowadzenie psa z wysp było dla mnie nieosiągalne, do tego mieszkanie w bloku raczej wyklucza posiadanie takiego psiaka ;) Dlatego Fila pozostał tylko w sferze marzeń, być może jakiejś odległej przyszłości, a miał być bull. I znów w międzyczasie zaczęłam wsiąkać w psie sporty, głównie w obedience, a obedience ciągle ewoluowało i stawało się coraz bardziej wymagające i trudne. I zaczęłam myśleć... Serce było przy bullu, a głowa mówiła, że to jednak chyba nie jest właściwy wybór. Ja lubię i ja wymagam, aby pies się słuchał... Ja chciałam, aby pies chciał być przy mnie i ze mną, a nie miał własny świat i swoje kredki (jak Szafciu). Chciałam psa, który będzie pojętny (Szafciu mnie rozpieścił szybkością uczenia się). Bałam się bullowych niszczycielskich zapędów o jakich się naczytałam. Bałam się terierowej upartości. Zaczęłam więc szukać rasy dla siebie.

Na jednym z psich for, których byłam użytkownikiem (akurat nie Polskie, a międzynarodowe) opisałam co chciałabym robić z przyszłym psem, jakie cechy chciałabym aby miał, jakie rasy mi się podobają itp. i co oni mogli by mi polecić. Zdania były różne, propozycje również, ale jedna z osób zaproponowała owczarka holenderskiego. Nie brałam go wcześniej za bardzo pod uwagę, bo w ogóle stroniłąm od owczarków wszelkiego typu, dopóki nie zrozumiałam, że to właśnie "owczarkowate" są w stanie spełnić moje wymagania. Kojarzyłam tylko, że holendry są pręgowane i to tyle. Sięgnęłam po jedną z książek, w której był krótki opis rasy i zdjęcie wszystkich trzech odmian. Opis krótki i lakoniczny, więc zasięgnęłam internetu i zaczęłam czytać, i oglądać. No i wpadłam. By dowiedzieć się więcej odnalazłam właścicieli "hienek" na Dogomanii (popularne forum o psach) i zaczęłam rozmawiać z jednym z nich. Teraz tym właścicielem, a właściwie właścicielką jest hodowczyni Avisa :) Rozmawiałam z nią mailowo jakieś 3 lata zanim hienolek trafił do nas. Po drodze ominął mnie pierwszy miot tej rasy w Polsce (jeszcze wówczas nie mogłam wziąć szczeniaka), ale czuję się niemal ciotką tych "maluchów", bo na bieżąco dostawałam ich zdjęcia i patrzyłam jak rosną :)  Przed kupnem własnej hieny pojechaliśmy z mężem do hodowcy, aby poznać te psy na żywo (sukę od której miałam wziąć szczeniaka i jej dwóch synów z pierwszego miotu), a jeszcze wcześniej poznaliśmy Eri biegającą agility i czeskiego psa na wystawie we Wrocławiu. Wakacje z holendrami minęły szybko, a chęć posiadania takiego psa nie wygasła i ponad pół roku później stałam się szczęśliwą posiadaczką małej hienki.

15 stycznia 2015

Post pierwszy


Pomysł na tego bloga powstał dawno, dawno temu. Miałam opisywać w nim okres dorastania i wychowywanie małego holendra (dla niewtajemniczonych - psa rasy owczarek holenderski). Jak wiele moich innych planów, pomysł ten spalił na panewce, trochę z braku czasu, trochę z lenistwa i trochę z ciągłego braku pomysłów na jego wygląd. W końcu dałam sobie spokój z myśleniem o wyglądzie, bo to przecież treści są w blogu najważniejsze! No i powstał... po roku. Szczeniaczek, o którym chciałam pisać skończył niedawno ROK i już nie bardzo szczeniaczka przypomina. Jak to szybko zleciało! Ale to nie znaczy, że nie ma i nie będzie o czym pisać. Nie chcę zmarnować kolejnego roku - tyle spraw (wzlotów i upadków) mogło zostać opisanych i dzięki temu zapamiętanych. Nadrobię tyle zaległości ile się da, ale na pewno część rzeczy zdążyło już bezpowrotnie opuścić mój sklerotyczny mózg. No trudno.

Mam nadzieję, że ktoś będzie chciał czytać te moje wypociny. Nie jestem najlepsza w pisaniu, ale mam nadzieję, że nie będzie też jakoś bardzo źle.

Do następnego!