Byłam przygotowana na tego psa, czytałam, oglądałam, jeździłam na seminaria... Wiedziałam, że nie będzie lekko. Mały szczeniak przy starym psie (15,5 roku!), w bloku na 3-cim (i ostatnim) piętrze, bez windy, mieszkanie jeszcze pachnące nowością... Ale wiedzieć, a doświadczyć to dwie różne sprawy. Mimo pełnej (tak mi się wydawało) świadomości - miałam chwile załamania ;) Najgorsze były pierwsze dni... a właściwie tygodnie.
Był marzec, dni jeszcze dość krótkie, no i zimno. Pobudki na nocne siku nie należą do najprzyjemniejszych, zwłaszcza gdy trzeba się ubrać, zejść trzy piętra, wyjść na zimno, wejść trzy piętra... Maluch rozbudzony, w pełni sił, chętny do zabawy, a nie do ponownego snu ;)

Już u hodowcy poznał klatkę (nie był tam zamykany, ale mógł wchodzić, spać z rodzeństwem itp.), także z tym nie było problemu. Nie wiedziałam, jak szczeniak będzie się zachowywał będąc w niej zamknięty jakiś czas, ale na szczęście wszystko poszło gładko. Początkowo zamykałam go na parę minut gdy szłam z Szafirem na spacer, pierwszy taki raz nagrałam na telefonie - zero marudzenia, położył się i czekał ;) Zamykany był też na noc, żeby nie sikał gdzie popadnie i nie rozrabiał. Budził się w środku nocy, piszczał, wstawałam i wychodziłam na siku, a potem z powrotem. I tu przeważnie zaczynał się problem, bo mały nie chciał spać, jednak ignorowany uspokajał się po jakimś czasie i zasypiał. Pobudki z reguły były koło 1-2:00 w nocy, a potem koło 5-6:00 rano, więc nie muszę mówić, że nie bardzo się wysypiałam :P
Nauka czystości... ambitnie zakupiłam sobie podkłady, Aviś niby znał podkłady, bo psiaki miały je u hodowcy i nawet zdarzało im się korzystać, mimo to była to nasza kompletna porażka. Avis sikał wszędzie, tylko nie na podkłady, nie pomagało lekkie przybrudzenie podkładu siuśkami... nawet położone w miejscu gdzie lubił sikać (przy drzwiach balkonowych) nie zdawały za bardzo egzaminu. Może kilka razy udało mi się go naprowadzić na sikanie na podkład, ale mimo nagradzania nie pomagało... Potrafił się zsikać obok... byle nie na podkład - dałam za wygraną. Starałam się wynosić małego jak najczęściej się dało na zewnątrz. Jakby Avisowych siuśków było mało, Szafir też czasami dokładał swoje dwa grosze. Zdarzało się, że ścierałam jedną kałużę i miałam następną. Nie muszę chyba mówić jakie to wkurzające i dołujące? Ręce opadają.

Może z opisu to nie wygląda tak strasznie, ale na tamten czas, to wszystko złożone do kupy w jednym czasie - obawa przed zniszczeniem mebli (więc stały monitoring szczeniaka), pilnowanie by nie męczył Szafira, walka z gryzieniem i drapaniem nas (takim napastliwym), niewyspanie, sikanie jeden przez drugiego (zazwyczaj na panele!) itd. dało mi się we znaki. Byłam zmęczona i załamana tym, że nie potrafię sobie poradzić z pewnymi sprawami mimo, że wydawało mi się, że tyle wiem, że byłam przygotowana i (niby) świadoma na co się decyduję ;)
Przetrwałam to wszystko i kocham tego mojego krokodyla nad życie! Nadal lubi gryźć, a ja (niestety) lubię się z nim drażnić, jednakże wszystko jest już pod kontrolą, on stara się uważać na nacisk swoich szczęk, a ja w każdej chwili jestem w stanie przerwać zabawę jednym słowem "DOŚĆ". Większość też tego swojego uporczywego gryzienia zamienił na... uporczywe lizanie :P Ja myślę, że on jednak nie jest do końca normalny i ma nerwicę natręctw ;)
Puenta na koniec: "jeśli planujecie szczeniaka - przemyślcie to jeszcze kilka razy!" :D